Wspomnienia kołobrzeskich Sybiraków
„Mieszkamy w barakach strasznie brudnych po 10,12,13 i 15 osób w jednej kajutce. U nas jest 13 osób, dwie rodziny. Ciasnota i brud nie do wytrzymania. Śpimy dotąd na strychu, bo pluskwy i prusaki zagryzają do śmierci. Jest tego takie roje, że spacerują nawet po drodze, jak mrówki w lesie. Nie ma żadnego środka do wytępienia tego paskudztwa. Pracuje się w lesie przeważnie. Cieśle i stolarze w posiołku. Do roboty pod karą więzienia muszą iść wszyscy: mężczyźni i kobiety.(...) Latem było tyle komarów i maleńkich jak kropka muszek jadowitych, że ludzie puchli i chorowali od ukąszeń. Miejscowość jest malaryczna. Drogi – ułożone bierwiona na błocie – pływające, bo pod nimi stoi woda. Nie chodzi się po nich, tylko prędko przebiega. Kobiety pracują jak mężczyźni, furmanią, zwożą snopy,kartofle, drzewo i wykonują wszystkie męskie roboty z piłami i siekierami w lesie i posiołku”.
Irena Borowik z d. Wnukowska,
zesłana 10.02.1940 r. w rejon Archangielska
„Z Tuły odwieziono nas do miejscowości Kiemla, tj. nad Wołgą, bliżej Uljanowska. Tutaj zostali wszyscy zakwaterowani w tamtejszym Domu Dziecka, chodzili do pracy w sąsiednim kołchozie, pracowali do września. Po okresie pracy w kołchozie przewieziono cały Dom Dziecka do miejscowości Szarańsk (…). W 1942 r., po przeszkoleniu, pracowałem jako formierz odlewnik stali. Zakłady im. Stalina wytwarzały sprzęt wojskowy, ja odlewałem jakieś części do czołgów. Pracowało się tutaj z reguły po 12, a nawet 14 godzin na dobę. Wyżywienie było fatalne, dochodziło nawet do rabunków i pospolitego złodziejstwa. Mieszkaliśmy teraz w Domu Młodego Robotnika, w warunkach podłych, ciasnocie, brudzie i zawsze głodni. Najgorsza była zima, pomieszczenia nie były ogrzewane, tak że niektórzy sypiali w żużlu”.
Zygmunt Ślizienia,
zesłany 22.06.1941 r. w rejon Uljanowska
„W Zabłotowie czekał już pociąg wagonów bydlęcych przystosowanych do transportu i nas załadowano. (...) W drodze rzadko podawano coś do zjedzenia, czasami trochę kaszy, ale najgorzej było z wodą, której brak wszyscy najbardziej odczuwali. Czasami, gdy pociąg gdzieś przystanął, wolno było pod konwojem przynieść trochę wody, ale zawsze była jakaś cuchnąca, często z ropą. (...) W końcu dojechaliśmy do Semipałatyńska. Tu nastąpił wyładunek i do punktu rozdzielczego, zwanego Zatoń. (...) Pierwsze rozczarowanie – zaginęły rzeczy, naszej rodzinie dwa wartościowe toboły (…). Wylądowaliśmy w jakimś kołchozie (...). Pozostaliśmy w końcu na „placu targu ludźmi”. Chyba z litości podszedł do nas jakiś Rosjanin, okazało się, że weterynarz i zabrał nas do siebie, Mikołaj Malik, bardzo dobry człowiek. (...) Kołchoz uprawiał głównie kapustę, matka była przy tym zatrudniona. (...) Musiałem mamie pomagać, a przede wszystkim nosić wodę do podlewania. Aby wykonać normę, czyli opielić i podlać tych 1000 roślin kapusty, mama pracowała po 12 i więcej godzin na dobę.
Tadeusz Rusinkiewicz,
zesłany 13.04.1940 r. w rejon Semipałatyńska
„Silne uderzanie kolbami do drzwi, przeraźliwy krzyk – odkrywaj, odkrywaj! - zerwał wszystkich na równe nogi w środku nocy. Ojciec pierwszy wyskoczył z łóżka, ale zaraz ukrył się w piwnicy pod podłogą. Matka otworzyła drzwi, wpadło do pokoju kilku uzbrojonych z bagnetami na karabinach – ruki wierch – ryczeli. Matkę posadzili na środku pokoju, nam nakazali się ubierać. Zaczęła się rewizja i poszukiwanie ojca. Ja i młodsza siostra Fela schowaliśmy się pod łóżka. Powyciągali nas za nogi, jak psa z budy, zaczęła się szamotanina i przymusowe ubieranie (...). Zaczął się pierwszy etap wędrówki, tym razem na naszych saniach i to do powiatowego miasteczka Postaw. Tutaj stał już pociąg bydlęcych wagonów, do których pakowano po kilka rodzin, było tłoczno. W wagonach prycze, piecyk, otwór WC. Mróz siarczysty, zimno przejmujące, wszyscy przerażeni, zapłakani – ojca nie ma. Na stacji staliśmy trzy dni. Wagony zabite i zadrutowane, żywności żadnej, pełno uzbrojonej straży”.
Henryk Traczyński,
zesłany 1.02.1940 r. w rejon Bernauł